wtorek, 1 września 2015

Magic always comes with a price

Bądź oszczędnym, abyś mógł być szczodrym

Czasami ludzie zarzucają sobie wzajemnie egoizm, zamknięcie w sobie czy nieczułość. Czasami mówi się, że są tylko dawcy i biorcy, wilki i owce, przy czym stada owiec wiecznie narzekają, że nie mogą się do wilków zbliżyć. Otóż jest to nieprawda, ja twierdzę, że mogą.

Owce zwykle postrzegane są jako istoty niewinne, czyste, które nie mają nic do ukrycia, są otwarte na wszystko - i może to i słusznie, że są tak postrzegane. I o ile droga do poznania owcy jest prosta, bo wystarczy wsiąść do winy, aby szybko przemierzyć wszystkie piętra i poznać jej sekrety, o tyle przy wilkach zaczynają się strome schody, po których rzadko kto ośmiela stąpać, bo pełno w nich dziur, a krańców nie strzegą balustrady. Sama myśl o tym, żeby wejść na niebezpieczne schody wilka przeraża, a perspektywa zbadania wszystkich jego pięter sprawia, że uciekamy w popłochu. Nie dzieje się tak tylko przez to, że w naszej świadomości wilka mamy za agresora i bestię, ale także przez to, że sam wilk kreuje się na takiego i to on jest tym, który zniszczył swoje schody, aby zniechęcić ludzi do wejścia po nich. Błędnym jest myślenie, że wilki nie mają windy. Maski i brudy, którymi się oblepiają, aby odstraszyć innych, zakrywają ich tak dobrze, że bardzo często nie potrafimy dostrzec nawet tego, co jest pod tym płaszczem brudów. Powiedzmy sobie szczerze, niewiele osób pod skołtunionym ciałem wilka potrafi dostrzec białą owieczkę.

Nie mogę powiedzieć, że 100% nieczułej wilczej populacji kryje w sobie owieczkę; mogę jednak przypuszczać, że większa ich część ma w sobie potulnego baranka, który tylko czeka na to, aż ktoś przyniesie mu ulubioną odmianę trawy, który otworzy drzwi do jego windy. Wilki żywią się mięsem, bo jest to rzecz, która pozwala im pozostawiać silnymi agresorami, które są w stanie zdominować innych. Owieczka, którą wilk ma w środku, żywi się zupełnie czymś innym i kluczem do tego, aby ją uwolnić, jest poczęstować ją tym, na co ma ochotę. Niewielu wie, które ziele przyjmuje dany wilk, ale Ci, którzy się dowiedzieli, mieli okazję (zaszczytem tego nazwać nie można, bo to nienaturalne!) poznać ludzką/owczą stronę potwora.

W takim momencie zaczynają się dziać różne dziwy, ponieważ owca, która dotarła do wilka, spotyka (o ironio!) inną owcę, w dodatku zupełnie nieprzypominającą kogoś, kto może kogoś skrzywdzić. Ta owieczka odda nawet ostatnie źdźbło trawy, byleby dogodzić tej, która do niej dotarła. Stworzonko, które życie wewnątrz potwora, jest w gruncie rzeczy bardzo samotne i jeśli już pozwoli się takiej owieczce wydostać ze skóry wilka, to będzie robiła bardzo dużo, aby prędko do niej nie wrócić. Życie jako wilk powoduje bowiem, że staje się on skąpy uczuciowo i może odkładać bardzo duże porcje uczuć na bok, aby obdarować nimi wąskie grono osób; wilki wychodzą z założenia, że bycie skąpym dla większości sprawia, że mogą dać dużo więcej niewielu.

Po tych rozważaniach zapewne nasuwa się wszystkim pytanie w jaki sposób takie owieczki stają się wilkami, czy może jak agresory się rozmnażają. Otóż w każdym stadzie znajduje się owca, która nieco odstaje od reszty: taka czarna owieczka. Owieczki te na różne bodźce i sytuacje reagują inaczej niż pozostałe zwierzęta w stadzie i miast poradzić sobie z różnymi rzeczami tak jak pozostałe, wybiera swoją drogę i postanawia stać się silniejsza od problemów, dlatego wybiera bycie wilkiem, który sprawi, że żadna inna owca nie wejdzie jej w drogę i - co ważniejsze - nigdy nie będzie próbowała jej skrzywdzić, Czasami znajdują się owce, które koniecznie chcą wejść po schodach wilka, aby poznać wszystkie jego piętra i zakamarki. Nie dostrzegają tego, że wszystko na świecie - także poznanie - ma swoją cenę i ceną za zbliżenie się do wilka jest to, że zarażają się jego chorobą. To trochę jak wampiryzm - owca zbliża się do wilka, daje mu się uwieść, a on zamiast zjeść, to gryzie ją. Owca jest zachwycona, bo wilk powstrzymał się od pożarcia jej i nawiązał z nią więź, natomiast płaci za to słono, po jakimś czasie sama zamieniając się w wilka. Wilki i owce się nie wiążą, jeżeli coś pomiędzy nimi zaistnieje, to prędzej czy później się to skończy, a cenę za wszystko zapłaci owca, poświęcając niewinność na rzecz agresji. Sposobem na dotarcie przez owcę do wilka jest dotarcie do tej drugiej owcy, która w nim siedzi.

Osoby, które kiedykolwiek zbliżają się do wilków, niech lepiej mają się na baczności. W przypadku, gdy pozwolą sobie na więź z wilkiem, zapłacą za to srogo, zmieniając się w wilka. Owca, która dotrze do baranka w wilku może uważać się za szczęściarza, ale zapłaci słoną cenę, jeśli dotrze do niewinnej istotki wewnątrz potwora, a później uwięzi ją z powrotem w wilczej skórze. Każdy czyn w życiu ma swoją cenę, a podwójną płacą osoby, które nieostrożnie postępują z agresorem. Ci jednak, którzy oswoili wilka i uwolnili tkwiące w nim stworzonko z wilczej skóry na długi czas otrzymają dużo więcej, niż dostaliby żyjąc bezpiecznie w stadzie. Czasem warto więc spojrzeć inaczej na tych, których mamy za kamienie, bo być może są po prostu bryłą lodu wewnątrz której tli się jeszcze żar, mogący roztopić zimną ścianę.

środa, 21 stycznia 2015

To co przykryte wydaje się ciekawsze niż to, co na wierzchu

Zaw­sze znaj­dzie się ktoś, kto zauważy jedną wyp­rutą nitkę w sza­cie two­jej mis­ternie ut­ka­nej oso­bowości; gorzej, gdy za tę nitkę pociągnie.



Dawno dawno temu było sobie malutkie państewko, na którego czele stał słaby król. Król był człowiekiem zamkniętym w sobie, żywił urazę do innych władców, których królestwa były piękniejsze i wspanialsze niż jego. Winił za to pogodę, która latem wysuszała pola i niszczyła zbiory, a zimą skuwała mrozem ziemię, tak że dopiero bardzo późną wiosną nadawała się do uprawy. Jego niewielkie państewko nie mogło rozwinąć się tak, jak sąsiednie terytoria, a jego celem było prześcignąć ich i zostać potężnym władcą. Nie mogąc posiadać potężnej gospodarki, starał się naśladować etykietę dworską i modę sąsiadów, chcąc się im jakoś przypodobać. Nie dostrzegał potencjału, leżącego w swoich granicach, kroczył nowo wydeptanymi ścieżkami, chcąc zaimponować innym przywódcom. 

W małej wiosce, niedaleko jego zamku, żył pewien człowiek; nie był ani bogaty, ani nie podzielał królewskiej pogoni za trendami innych władców, toteż nie był dla króla i jego dworzan nikim ciekawym. Prawdę powiedziawszy, człowiek ten był krawcem - ale nie byłby nikim szczególnym, gdyby nie odkrycie, które otworzyło mu furtę do wygodnego życia na królewskim dworze. Otóż krawiec ten przypadkowo nauczył się tworzyć cudowną tkaninę, lekką, przypominającą złoto, cieszącą oczy tych, którzy na nią patrzyli. Nie gniotła się, nie brudziła, a odpowiednie sprawne ręce potrafiły z niej stworzyć piękne szaty. Problem polegał na tym, że materiał wytwarzał ze zwierzęcych odchodów, toteż nie mógł nikomu o tym powiedzieć, bowiem surowiec był łatwo dostępny i wkrótce wielu mogłoby wykorzystywać jego odkrycie. Nasz poczciwy krawiec wiedział, że odkrycie to może być jego życiową okazja, toteż wybrał się w podróż do zamku, chcąc zaoferować swe usługi królowi. Władca nie chciał jednak nawet wysłuchać przybysza; owszem, tkanina mu się podobała, ale jego oczy zasłaniała zazdrość, która ciągle spoglądała na trendy panujące na innych dworach. Odprawił więc go, ale przyjął do swego królestwa innego, który potrafił tworzyć szaty takie, jakie tworzyli mistrzowie szycia u sąsiednich przywódców. 

Poczciwy krawiec wzruszył tylko ramionami i poszedł szukać szczęścia u kogoś innego, bowiem wiedział, że może świetnie wykorzystać okazję daną mu przez los. Chodził od króla do króla; u niektórych bywał dłużej, u innych krócej, lecz wszyscy byli zachwyceni tkaniną, którą umiał wytwarzać. Nie zabawiał tam jednak długo, bo nie miał dostępu do surowca, z którego wyrabiał materiał - naturalnie mógł go zdobyć, ale krawieckie zamówienia na zwierzęce odchody mogłyby wzbudzić niepotrzebne podejrzenia. Odwiedzał więc różne królestwa, aż wieść o cudownej tkaninie dotarła do państewka, z którego pochodził. 

Król aż posiniał ze złości; po pierwsze, przepuścił okazję bycia wyznacznikiem nowego trendu, po drugie na sąsiednich dworach arystokracja ubierała szaty krawca z jego kraiku, a on nie miał do nich dostępu! Posłał więc gońca po poczciwego człowieka i zaoferował mu bogactwa w zamian za przybycie na jego dwór. Krawiec tęsknił już wtedy za domem i pomyślał, że rozsądnym byłoby wrócić w rodzinne strony, gdzie mógł tworzyć materiał bez wzbudzania podejrzeń oraz pomóc rozwinąć rodzinny kraj, który w końcu w pewien sposób kochał. Przybył więc do króla i zaczął mu służyć; miał wszystko, czego potrzebował, bo król chętnie spełniał jego potrzeby w zamian za pozycję, którą zyskał dzięki krawcowi wśród innych królestw oraz to, że jego państewko bardzo szybko się rozrosło i zyskało wpływy. Ludzie chętnie tu przyjeżdżali i prosili władcę o możliwość zamieszkania pod jego zwierzchnictwem, w zamian sprawiali, że kraj rozrastał się. 


Po kilku latach dobrobytu król zainteresował się tajemniczą metodą wytwarzania pięknej tkaniny; jako władca miał prawo to wiedzieć - a przynajmniej on tak sądził. Wiedza, którą chciał zdobyć, połechtałaby jego ego; miał to, czego pożądali inni władcy, chciał jeszcze wiedzieć w jaki sposób to działa, aby móc wrosnąć tym bardziej w ich oczach, jako człowiek znający pożądany sekret. Pewnego dnia zażądał od krawca wyjawienia mu swej tajemnicy. Nasz poczciwy człowiek znał władcę i wiedział, że jest człowiekiem uważającym się za szlachetnie urodzonego, który brzydzi się bodaj spojrzeć na surowiec, służący mu do wyrobu cudownej tkaniny. Wiedział jednak, że jeśli odmówi zdradzenia sekretu, nie będzie mógł dłużej cieszyć się łaskami władcy, a w głębi duszy żywił nadzieję na to, że król naprawdę docenia to, co robi dla państwa i pogodzi się z bolesną wiedzą. Zaryzykował więc i wyjawił tajemną wiedzę. 

Zaskoczyła go mocno reakcja króla; nie mógł on pogodzić się z tym, że jego szlachetne urodzenie zostało zbrukane śmierdzącymi brudami. Władca oskarżył krawca o zdradę stanu, że wystrychnął go na dudka, aby ośmieszyć go przed poddanymi, że chciał go przyrównać do tych, którzy powinni go podziwiać. W swej wściekłości wyrzucił tego, któremu zawdzięczał najwięcej; nie obchodziło go to, w jego oczach to on osiągnął tak wysoką pozycję wśród innych królestw. Nie zamierzał jednak porzucić wiedzy, którą zyskał, toteż nauczył pomniejszych krawców ze swego dworu prząść cudowną tkaninę, która w dalszym ciągu zasilała jego skarbiec; nie założył jej jednak nigdy więcej, poprzez wspomnienie o upokorzeniu, na które wystawił go nielojalny sługa. 

A tenże sługa? Zaszył się w jakiejś samotni, prowadząc życie odrzuconego przez własnych ziomków. Starał się pogodzić z tym, że przewrotny król wykorzystał jego dobrą wolę do własnych celów, a później znalazł nowy dom, gdzie waga tego, co robił była ważniejsza niż to, z jakiego gówna potrafił to stworzyć.


środa, 15 października 2014

Największe świnie wymagają zazwyczaj od ludzi, aby byli aniołami

Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych.
Chrum chrum every1! [tak odnośnie tytułu przywitanie]
Posty będą się pojawiać regularnie co pół roku, taki półrocznik się tutaj trochę robi:-)
Może w ciągu takich przerw mam czas na przemyślenia, na kolejne spostrzeżenie, które umiem spisać? - zdecydowanie tak, przynajmniej podczas tej przerwy tak było. Nabyłem sporo doświadczenia, expiłem w 'Życiu', mam level up, mogę się czymś znów podzielić.

Przebywanie w życiowej oborze, wśród prosiąt, ich macior i knurów, niesie ze sobą ryzyko zarażenia świńską grypą, która może rozwinąć się w baaardzo niebezpieczne stadium, zagrażające naszemu zdrowiu psychicznemu. Czym konkretnie jest ta choroba?

Wyobraźmy sobie słodkie małe prosię - nie myślmy przez pryzmat o ble, uwalone błotem i gnojem, śmierdzące małe zwierzę, niedojrzały pasztet, kiełbasa, cokolwiek - tylko jak o małym, słodkim zwierzaczku, takim jak na obrazku:

Trzeba przyznać, mały słodki prosiaczek; niewinny, czysty, kochany, etc. Zaczynamy tego prosiaczka rozpieszczać - przecież jest tylko małym kochanym zwierzątkiem, prawda? Stwarzamy z nim więź; po co mi pies czy kot, ten prosiaczek jest taki słodki i kochany, poświęcę mu całą swoją uwagę! Otóż, moi drodzy, nie należy zapominać, że taki prosiaczek jest świnią i prędzej czy później pokaże nam to; jeżeli pozwolimy się wciągnąć do jego domku, obudzimy się w oborze, otoczeni przez gnój, który później trudno zmyć.

W jaki sposób to właściwie działa? Przecież spotykam na łące słodkiego prosiaczka, w jaki sposób ma się to do tego, że ląduję w oborze? A no, moi mili, przygarniamy takiego prosiaczka, dokarmiamy go, chcemy dla niego jak najlepiej. Problemem stanowi jednak to, że mimo wszystko to, co my robimy, nie zmienia cyklu życia tej świnki - ona rośnie w siłę, potrzebuje co raz więcej (jako że jest co raz większa), aż w końcu trudno rozpoznać w niej małe stworzonko, któremu wystarczała odrobina pokarmu, bo teraz trudno jest TO COŚ wykarmić; jeśli nie dajemy rady, świnia w końcu próbuje pożreć i nas - ale hola hola! Broń Cię Boże, jeśli okażesz się niesmaczny. Dla świni koniecznie musisz być najlepszym daniem w korycie; jeśli zabraknie jej jedzenia, musi czymś zadowolić swe wybredne (a owszem, świnie są bardzo wybredne!) podniebienie. Kiedy spostrzegasz, że świnia zaczyna Cię pożerać, budzisz się w jej legowisku, w gnoju obok koryta i widzisz, że musisz uciekać.

Za nic w świecie nie jesteś w stanie pogodzić się z tym, że to słodkie stworzonko zamieniło się w kreaturę, która chce tylko więcej i więcej, aby móc rosnąć. Tym, co nazwałem świńską grypą, jest nasza naiwność; naiwność w to, że można oszukać naturę. W ślepotę, która zasłania nam prawdziwe spojrzenie na naturę jakiejś rzeczy - w tym przypadku świni. Nie da się oszukać przeznaczenia, świnia w końcu stanie się dorosła, wykarmiona; nie potrzebuje już swego uroku, które miała jako prosię, wypełniła to, do czego została stworzona: zmieniła się w wielkie bydle, które umie sobie poradzić samo, dzięki naszej troskliwej opiece. I nie nie nie, nie myślcie, że będzie nam za to wdzięczna. My jesteśmy tylko korytem, z którego czerpie, a jeśli nie będziemy aniołami, które obsypują ją tym, czego potrzebuje, to w końcu świnia pożre i koryto. Jeśli uda się nam uciec, gratulacje, czas poszukać pasty BHP, by zmyć z siebie woń gnoju i innych paskudztw.

Pozdrawiam :-)

[pozdrawiam Olę;)]


wtorek, 18 marca 2014

Evil and Wicked just don’t mix. Wicked always wins



Ab­surdem jest dzielić ludzi na dob­rych lub złych. Ludzie są al­bo cza­rujący, al­bo nudni. 


Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, co ludzi pociąga w złu? Czy jest to tylko dzieło chorych na umyśle ludzi-sadystów, czy może jest w tym coś pociągającego? Czy może raczej, co takiego się przez zło zyskuje? 

Zło jest fajne. Kuszące. Pociągające. Pewnie większość ludzi uzna, że to głupie, ale tak po prostu jest - może nie dla każdego, ale dla sporej części ludzi jest. Mylą je często z nikczemnością, a wydaje mi się (mam nadzieję, że słusznie), że jest to różnica. 

Spora część tych, którzy Zło uprawiają, uważa, że posmakowali Zła. Ja zgadzam się z kimś, kto uważa, że to bzdura. To my jesteśmy ucztą, Zło smakuje nas, jeśli jesteśmy smaczni, to trudno powstrzymać jego apetyt. Aby było ciekawiej, nie działa na zasadzie pasożyta; przystawka doskonale wie, że jest zjadana, ale otrzymuje wiele, aby podtrzymywać własną ochotę na bycie przekąską, a także utrzymać apetyt Zła na siebie samego. 

W zamian za tę 'ofiarę', za 'utrzymanie umowy', jest się samowystarczalnym - a może raczej, 'złowystarczalnym'. Związek ze Złem jest związkiem z pozoru perfekcyjnym - pozbawionym kłótni, daje dużo radości, obdarowuje nas prezentami. To, co czują inni, zostaje odepchnięte - Zło zawsze stawia nas na pierwszym miejscu, jesteśmy w centrum jego zainteresowań; to coś, co zawsze dba o nas, nie wymaga sztucznych obietnic czy zachowań. Kosztem naszego szczęścia jest szczęście innych - magia, nieważne czy dobra, czy zła, zawsze ma swoją cenę; energią, napędzającą sprawczą moc Zła, jest właśnie szczęście innych - my zaś stajemy się żywym odkurzaczem, który tę energię wykrada. Czy to przeszkadza? Nie, nie bardzo. W końcu jesteśmy wtedy zaprogramowani tak, że to, co dzieje się w naszym życiu, jest wartością nadrzędną; inni są tylko przekąskami, które musimy zjeść my, aby stać się bardziej pożywni dla perfekcyjnego partnera, Zła. 

Rzeczywiście, ludziom samotnym to odpowiada. Wychodzę z założenia, że niewielki odsetek związków ma szansę przetrwać na bardzo długi okres czasu, toteż nic dziwnego, że po pewnym czasie ten perfekcyjny związek ze Złem zacznie nas nudzić. Zaczniemy szukać czegoś nowego, albo to ktoś nowy pojawi się w naszym życiu. Nagle widzimy, że nie ma dla nas podziału na dobro i zło - tkwimy w tak moralnie obojętnej postawie, że dzielimy ludzi na tych, którzy nas interesują, oraz na ludzi nudnych. W naszym życiu pojawia się właśnie ktoś czarujący, kto pokazuje, że warto używać wszystkiego, co życie oferuje, a zło jest tylko jedną z jego rozrywek. Poprzedni, idealny związek ze Złem zostaje przerwany, ale to było przecież ważne 'uczucie', stara miłość nie rdzewieje, więc zostaje w nas ten krzew Zła, z którego czasami zrywamy owoce; nie wracamy jednak jeszcze do tej relacji, przecież znaleźliśmy kogoś nowego, lepszego.

Biada takiej osobie - serdecznie współczuję każdemu, kto odbił kogoś Złu. Przyzwyczajenia, nabyte wcześniej, utrudniają im odnalezienie się w nowej sytuacji, jaką jest odczuwanie czegoś dobrego, czerpania radości z czegoś innego, niż dotychczas. Ta nowość niesamowicie dobrze na nie wpływa, ale w euforii zatracają się i chcąc sięgnąć po więcej, czasami zrywają owoce z tego krzewu, który w nich pozostał. Są zagubieni, ale dla czegoś ważnego są w stanie się nauczyć czerpać radość także z odczuwania dobra, naprawdę. 

Zło nie jest najgorszą rzeczą w człowieku. Z każdego zła może wyniknąć coś dobrego, coś nieoczekiwanego. Dużo gorsza jest Nikczemność, która popycha ludzi do dużo gorszych czynów. Zło się nie rodzi, zło się robi - nikczemność rozwija się razem z człowiekiem, jest jego nieodłączną cząsteczką, a nie tylko dodatkiem. 

W mojej opinii - powielonej, ale uważam, że zdanie jest słuszne - Zło i Nikczemność się nie łączą; w bezpośrednim starciu to Nikczemność zawsze wygrywa. 

niedziela, 17 listopada 2013

Gdyby Boga nie było, należałoby go wymyślić

Cześć i czołem, jak ktoś nie może rękoma (bez urazy). ;-)
Na wstępie zaznaczam - ten post nie będzie próbą negowania istnienia boga, nie będzie też próbą potwierdzenia jego istnienia, nie będzie próbą obalenia Waszych wierzeń, poglądów i przekonań - mam po prostu życzenie podzielić się swoimi przemyśleniami dlaczego w ogóle w bogów/boga wierzymy (wynikającymi także z prac i przemyśleń innych ludzi), a nie urażać kogokolwiek. Miłej lektury (i mam nadzieję, że taka właśnie będzie)!

Ludzie od zawsze próbują zrozumieć prawa rządzące światem, szukają tajemnic, które można wyjaśnić, ale często zagadki pozostają nierozwiązane przez stulecia, zanim znajdują się środki, mogące te tajemnice odkryć. Jak pogodzić ciekawość i żądzę wiedzy z niemożliwością ich zaspokojenia? To proste, wymyślić jeszcze większą zagadkę - boga/bogów, magię czy inne rzeczy paranormalne, które swoimi niepojętymi boskimi prawami czy kaprysami będą sprawiać, że dziwne rzeczy, których ludzie nie potrafią wyjaśnić, będą się dziać. Straszliwa wichura spadła na ludzkość z powodu boskiego gniewu, a nie praw przyrody, a brak urodzaju w roku X jest karą za grzechy ludzkie. Istotnie - najłatwiej doszukiwać się powodów naszej klęski w działaniach osób posiadających większą władzę. To wygodne móc tłumaczyć porażki boskimi kaprysami, prawda? 

Często powtarza się, że Bóg stworzył ludzi na swój obraz i podobieństwo - ja uważam, że było całkowicie odwrotnie. Ludzie chętnie wierzą we wszystko, co tylko bawi, zadowala albo obiecuje jakąkolwiek korzyść - jeżeli dodamy do tego strach przed śmiercią, mamy gotową potrzebę miłościwej osoby, stojącej na szczycie hierarchii, która pozwala nam żyć, także po śmierci; mało tego, ingeruje w doczesne życie i wynagradza dobrych i wierzących! Wiara w takiego boga to kusząca oferta, czymże bowiem jest kilkadziesiąt lat postępowania zgodnie z dyktowanymi przez kapłanów zasadami w porównaniu z wizją wiecznego, szczęśliwego życia, albo nagród tutaj, na ziemi? Niczym, albo małym poświęceniem. 

Spróbujmy to zweryfikować - tylko hipotetycznie. Przede wszystkim zastanówmy się, czy ta dobra ingerencja, jaką kochający nas Bóg wkłada w świat, naprawdę istnieje? Aby znaleźć odpowiedź, wystarczy przyjrzeć się krajom Trzeciego Świata; nie jestem w stanie pojąć, że ktoś, kto kocha nas niewyobrażalną dawką miłości, jest w stanie bezczynnie przyglądać się temu, jak codziennie z głodu giną setki, tysiące czy dziesiątki tysięcy dzieci i dorosłych. Uważanie tego za miłość czy próbę wiary to patologia - kto o zdrowych zmysłach katowałby miliardy ludzi cierpieniem, aby sprawdzić, czy w niego wierzą, albo udowodnić im swą miłość? Czy naprawdę cały mój świat potrzebuje psychologa?

Jeśli porównanie Boga z Ojcem, a ludzi z dziećmi jest prawdziwe, to żądam interwencji opieki społecznej, nie chcę ojca-sadysty, który przymyka oko na cierpienia nieprzeliczonej liczby swych dzieci. Chcę sprawiedliwego wyroku, odsunięcia go od władzy rodzicielskiej, a nie patrzenia na to jak na wspaniałą, bożą sztukę.  

Nie, nie będę też walczył w barwach europejskiego boga (Kościoła), który mimo swej władzy i potęgi, musi o tę władzę walczyć ludzkim ramieniem z innymi bogami, próbującymi zagarnąć jego dziedzinę.

Nie wiem, czy mylę się ja, czy mylą się inni. Nie wierzę jednak w zakład Pascala, który twierdzi, że wierząc w Boga nic nie tracimy, możemy jedynie zyskać nagrodę w postaci życia wiecznego. Uważam, że słusznie zapytał Richard Dawkins - czy wiarę można udać? Czy jeśli Bóg istnieje i jest wszechwiedzący, nie rozpozna tych, którzy wierzą naprawdę? I czy w dzisiejszym świecie przeważającą częścią nie są "ludzie-Pascale", którzy twierdzą, że wierzą, a nie wierzą, bo chcą zyskać? 


PS: POZDRAWIAM CIĘ. ;-)

środa, 30 października 2013

Są dwa rodzaje miłości - za darmo i za pieniądze

              "Jeśli myślisz, że miłości nie można kupić za pieniądze, to nie wiesz, gdzie robić zakupy."
Laura Ashley


A no właśnie. Pogląd, że miłości kupić się nie da, to nie jedynie (jak sądzi większość osób) myśl 'sponsorów' (czyli zwykle starych oblechów obu płci, których atrakcyjność to pieniądze, nie ciało), ale również ludzi sukcesu (dla niezorientowanych - Laura Ashley była popularną projektantką wnętrz w XX wieku), ludzi wykształconych, którzy przecież powinni coś jednak o prawdziwych uczuciach wiedzieć. 

Czy jest tak, jak większość myśli? Czy wyżej wspomniani ludzie tak naprawdę nie kochają i liczą się dla nich jedynie pieniądze i korzyści, które dzięki nim czerpią? 

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy chyba zastanowić się najpierw, jaki obraz miłości gnieździ się w naszych umysłach. Nie ukrywajmy, większość wciąż wierzy, że miłość to uczucie rodem z Disneyowskiej bajki, gdzie książę zakochuje się od pierwszego wejrzenia w królewnie (z wzajemnością, oczywiście!), a po pokonaniu szeregu niebezpieczeństw żyją sobie długo i szczęśliwie. Utopijna wizja bez pokrycia w rzeczywistości - cóż to by była za oszczędność czasu, zakochać się w kimś z wzajemnością w ciągu kilku sekund, zamiast latami szukać drugiej połówki, prawda? 
W każdym razie - wizja miłości od pierwszego wejrzenia robi pranie mózgu w dostatecznie już tępych umysłach, czego efektem jest... no właśnie, obrazek poniżej idealnie oddaje ten klimat. 




No właśnie, 'rzal, bul i rzałoba'. Jak widzimy, zakochanie od pierwszego wejrzenia wcale nie kończy się dobrze, a właściwie kończy się szybko po tym, jak się zaczyna. Bajki nie pokazują tego, co dzieje się po ślubie królewny z królewiczem, ale dam sobie rękę uciąć, że przestaje być bajkowo, a zaczyna się komedia. Albo dramat, zależy w jakiej bajce. 
Tak, bajki to pierwsza rzecz, która wpiera nam kilka ogólnych schematów miłości i każdy z nich jest dobry (tak, nawet motyw miłości zoofila, na przykładzie "Pięknej i Bestii"), wszystko się dobrze, nie ma żadnych rodzinnych dram i tego typu rzeczy. A szkoda, bo wpierają dzieciakom fałszywe schematy bez pokrycia - a po kilku latach mamy czternastoletnie kretynki, tnące się mokrymi herbatnikami, bo je chłopak rzuca. 

Wróćmy jednak do tematu - omówiliśmy już kwestię miłości od pierwszego wejrzenia, która jest w wyobrażeniach wielu kwintesencją, ideałem miłości. Powiedziałem też, że uważam to za totalną bzdurę. Po co? Po to, żeby pokazać, że oklepane i ogólnie przyjęte schematy miłości niekoniecznie są właściwe, a Ci, którzy je wyznają, potępiają każde wyjście poza ramy idealnej (w ich mniemaniu!) miłości, która właśnie idealna nie jest. 

Dużo bardziej życiową (życiową pod kątem użyteczności) definicją miłości jest dobieranie się w pary na zasadzie schematu pierwszego wrażenia (oceniamy atrakcyjność osoby w naszych oczach - po zachowaniu i po wyglądzie - kiedy ktoś próbuje przekonywać, że wygląd nie jest ważny, mam ochotę poderżnąć mu gardło; gdyby wygląd nie był ważny, moglibyśmy umawiać się z totalnymi trollami), a później, jeśli ktoś nam się spodoba, umawiamy się i albo coś z tego będzie, albo nie będzie. Bez zbędnego pierdolamento o tym, że będziemy ze sobą do końca życia, że kocham Cię od pierwszego wejrzenia - wszystko przychodzi z czasem. To chyba najpopularniejsza z używanych form miłości (nie licząc miłości rodzinnej, rodziców do dziecka itd., a także o 'pseudomiłości' gimbusów etc.). Czy jest ona darmowa? A no, zaraz się nad tym zastanowimy. 

Teraz skupmy się na tej miłości 'do kupienia'. Czy to jest w ogóle miłość? 
Uważam, że częściowo tak. Ludzie nieatrakcyjni, albo ludzie, którzy po prostu nie mają czasu na poszukiwanie partnerów, idą na łatwiznę - mają pieniądze, toteż dzięki temu kupują sobie osoby, które dla nich w jakiś sposób są atrakcyjne; niektórzy pewnie coś do tych osób czują, dla innych jest to pewnie jedynie seks; ale przecież seks to jeden z rodzajów miłości, którzy wyróżniali Grecy, miłość cielesna - czy trzeba więc ograniczać się tylko do miłości duchowej? 
Fakt, jest jedna różnica: dzieje się to tylko dzięki pieniądzom. Ludzie są ze sobą w ten sposób, bo czerpią jakieś korzyści: jedna strona dostaje osobę, druga strona - pieniądze. Czy to aby na pewno różni to od poprzedniego rodzaju, wynikającego z poznania i podobania się? 

Moim zdaniem - nie. Jeden schemat działa na zasadzie pieniędzy, które są łącznikiem i dają szczęście. Drugi z kolei wynika z tego, że ktoś daje nam radość, poprawia nastrój - ale przecież i to są korzyści. Czy bylibyśmy z kimś, gdyby nie oferował nam niczego? Czasami w tych "darmowych związkach" oferuje się piękne ciało - ale przecież to taka sama oferta, jak oferta pieniędzy. Innym razem oferujemy sobie poczucie bezpieczeństwa, radość czy wspólne zagospodarowanie czasu. Jak widzimy, w obu przypadkach czerpiemy korzyści z tej miłości, czy też może pseudomiłości. 

Czy istnieje więc podział na miłość "darmową" i "coś za coś"? Uważam, że nie. Jeśli osoby czynnie uprawiające sponsoring, bycie ze sobą dla pieniędzy, nazwiemy dziwkami, to czy nieprawdą będzie stwierdzenie, że wszystkie rodzaje miłości, oferując nam pewne korzyści, robią z nas dziwki?
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania! ;)  




niedziela, 20 października 2013

Timeline

Pragnienie sławy, rozbudzone przez wszechobecny internet, rozgorzało na dobre. Zaczęło się od Aska - serwisu, który otworzył prowincjonalnym internautom drogę do popularności, przenoszącej się z w/w portalu na Facebooka (w postaci lubietów). Odpowiadając na pytania, lubiąc cudze odpowiedzi i obserwując innych użytkowników, wkrótce byliśmy w stanie zdobyć grono fanów, które szybko przenosiło się na FB i tam poszerzało, kreując znane dziś pseudogwiazdki, znane szczególnie z... a no właśnie, tak właściwie to z niczego konkretnego (z moją opinią nie zgodzą się 'fani' tychże osób, dla których zdjęcie w sklepowej przebieralni, w firmowych ciuchach, to jednak jest COŚ).
Fala ta nadal dryfuje na morzu internetu, przyjmując w swoje objęcia nowych celebrytów, którym, z powodu dużej popularności tej metody, jest coraz trudniej wybić się przed szereg.

Przyszła kolej na nieco bardziej ambitnych ludzi, którzy chcieli zaistnieć przez pasję - na początku, oczywiście. Zaczęła się 'epoka' tworzenia przeróżnych stron na Facebooku, popularność zyskały jednak szybko osoby, zajmujące się szeroko pojętą fotografią (wszyscy pamiętamy tworzenie stron typu 'Adam Nowak PHOTOGRAPHY' etc.), biegające z lustrzanką w szkole, w drodze do szkoły, w drodze ze szkoły, a czasami, kiedy nie publikowały swoich 'prac' na fanpage'ach, czekając na lajki, nawet w weekendy. Prawdziwie artystyczne dusze, gotowe swoją pasją i talentem porwać świat... i na gotowości się zakończyło. Tak jak w przypadku poprzedniej grupy, nadal istnieją ludzie, działający za pomocą tej 'metody', jednak są nieco bardziej kreatywni i niektórzy z nich to Ci, których przed chwilą opisywałem, jednakże nie mogę pominąć tego, że to właśnie ludzie wytrwali, którzy, czasem może nieszczerze, oddają się tej pasji i istotnie, osiągają w tej 'dziedzinie' przyzwoite wyniki.

Kolejna fala, całkiem świeża, to fotomodele, żyjący w symbiozie z 'Imię Nazwisko PHOTOGRAPHY', tudzież 'Inna_nazwa PHOTOGRAPHY'. Ludzie Ci użyczają fotografom swojego wizerunku, w celu zasilenia fanpage'ów, a następnie zdobycia internetowej sławy (poprzez zapraszanie podobnych sobie celebrytów i przyjmowania grona fanów swojej osoby do znajomych, którzy będą lubić każde opublikowane zdjęcie lub wpis); ludzie Ci łączą się często z celebrytami z Aska lub używają w uzyskaniu internetowego 'fejmu' obu metod.

Ostatnią chyba grupą ludzi, zyskujących internetową sławę, są blo/vlogerzy. To właśnie w tej grupie, moim zdaniem, można znaleźć największą ilość osób godnych zainteresowania, które istotnie wnoszą coś nowego/ciekawego do sieci (nie mówię, że w poprzednich 'falach' nie ma takich osób, ale jest ich zdecydowanie mniej). Ludzie Ci dzielą się z internautami swoimi przemyśleniami (tak, ja również to robię) w celu... No właśnie, albo po to, żeby przedstawić swój punkt widzenia, opisać coś w obiektywnym świetle, albo tylko i wyłącznie dla sławy. Największą popularnością wśród blogów cieszą się blogi modowe - sami jednak (po słynnym nagraniu TVN-u) możemy się przekonać jak często ludzie Ci są totalnymi laikami, chcącymi zaistnieć (nie mówię jednak, że nie istnieją blogi z prawdziwego zdarzenia, które naprawdę kopią w jaja i wnoszą COŚ do sieci). Vlogerzy natomiast to takie internetowe mini-wiadomości, komentarze Vlogerów na temat wydarzeń na świecie, tego, co dzieje się w internecie, a także dotyczący stricte ich prywatnego życia. Nie ukrywajmy jednak - to CO i JAK mówimy jest kwestią drugorzędną w Vlogowaniu - kluczem natomiast do zdobycia 'fejmu' jest to, jak wyglądamy, w czym się pokazujemy i jak się zachowujemy. Popularność na YouTubie zdobywają albo osoby, podobające się rzeszom fanek (--> tak samo jak 'fotomodele' czy celebryci z Aska), albo mega dziwadła, z których będzie można zrobić mema czy w jakikolwiek inny sposób pośmiać się (nieszczęsna Aga ze Swarzędza czy Gracjan Roztocki).

Na zakończenie: jeśli marzy Wam się sława, zakładajcie Vansy/AirMaxy, biegnijcie do znajomego/znajomej, która ma lustrzankę i zaczynajcie 'ISTNIEĆ' w internetach (nie zapomnij oznaczać na zdjęciach znanych fejmów!); poniżej załączam Piramidę Fejma, enjoy! ;)